BEZDOMNY MARATOŃCZYK PIOTR ŻUKOWSKI ZAKOŃCZYŁ BIEG ŻYCIA

Pamiętam jak podczas prelekcji, przy okazji dużej imprezy, zażartował sobie z jednego profesora, z uczelni sportowej.
- Czy bezdomny mógłby przebiec maraton? - zapytał Piotrek. Profesor odpowiedział mu wtedy, że pod wieloma warunkami mogłoby to być możliwe. Najpierw jednak musiałby on znaleźć stałe lokum i odpowiednio się odżywić. Na to Piotrek odrzekł - a ja już mam czternaście maratonów!
- Niemożliwe - zdziwił się profesor. - W tym roku czternaście… - dodał Piotrek, wprawiając profesora w ogromne zakłopotanie.
Kiedy jeszcze potrafił szybko pobiec, zdarzało mu się dla żartu poprowadzić stawkę. Tak zrobił chociażby podczas Trójmiejskiego Maratonu Solidarności w 2014 roku. Uśmiechnięty Piotrek biegł przed kenijską elitą. Tego uśmiechu będzie nam bardzo brakowało. Można chyba powiedzieć, że odchodzi kolejna legendarna postać polskiego joggingu, zwłaszcza dla okresu sprzed boomu biegowego. Niedawno pożegnaliśmy Jana "Ułana" Niedźwieckiego. Teraz dołączył do niego bezdomny maratończyk.
Piotrka Żukowskiego w tamtych czasach wszyscy znali i na ile mogli wspierali. Trzeba dodać, że nie był on nigdy roszczeniowy i sam potrafił o siebie zadbać. Właściwie to prawie nie prosił o pomoc, choć zawsze sprawiały mu radość podarowane buty biegowe. Cały swój dobytek nosił ze sobą, taszcząc ogromne torby. Często się żalił, że znów wszystko stracił i musi odtwarzać swój ekwipunek.
Jako przynależność klubową wpisywał: św. Marta Warszawa. To na cześć słynnej na przełomie wieków jadłodajni dla bezdomnych, jaką prowadzili Kamilianie przy Dworcu Centralnym w Warszawie. Toczyły się wtedy boje o dostęp bezdomnych do dworcowych „sypialni”.
Mimo że Piotrek był bezdomny żywo interesował się sprawami kraju. W salonach prasowych czytywał gazety codzienne, tygodniki, miesięczniki, korzystał z internetu i zawsze prowadził ożywione polemiki polityczne. Na pewno bardzo drogie byłyby mu sprawy ojczyzny. Był osobą wierzącą.
Urodził się w 1955 roku, zmarł 12 lipca 2019 roku, mając 64 lata. Spoczął na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.
Wojciech Szota (maratonczyk.pl)